Potrzebuję kontaktu z naturą.
Mam tak od zawsze.
Ona zawsze była wokół mnie. A kiedy przyszedł czas świadomości jej istnienia, jej obecności, sama zaczęłam dążyć do tego by mnie otaczała, żeby mieć z nią kontakt.
Pamiętam górskie wędrówki i kolorowe kwietne plamki nad szeleszczącym strumykiem. Spacery po lesie i łapanie promieni słońca w prześwitach między wierzchołkami najwyższych drzew. Łapanie kropel deszczu w usta i skakanie po kałużach. Majestat lodowych sopli zwisający gdzieś z dachu. Kolory maków i bławatków chowających się w zbożu.
Do dziś przemierzając polne ścieżki i widząc dzikie zwierzę mam ochotę zatrzymać się, wyciągnąć rękę i z uśmiechem na twarzy i z dziecięcą radością w sercu, zawołać: O, zajączek!, O, sarenka!
Cieszy mnie widok napotkanego jeża. Nawet widok miejskiego szczura jest mi miły.
Z tego wzięło się również moje zamiłowanie do kultur, które korzystały z darów Matki Natury.
Z tego wzięło się również moje zamiłowanie do skóry.
Nie tak dawno temu przytargałam z pracy do domu kilka błamów skóry. Poleżały sobie przez trochę. Jak to wszystko u mnie. Aż w końcu myśli, 'co można by były z nich zrobić?', dojrzała w mojej główce. Rozważałam kilka możliwości (niewykluczone, że jeszcze niektóre z nich wykorzystam) ale ostatecznie wygrały proste bransolety na nadgarstki. Proste ale nie takie zupełnie zwyczajne.
Otóż, każda z nich ozdobiona będzie ręcznie wykonanym wzorem. Do celu tego zakupiłam sobie drobne rylce. W prawdzie w pierwotnym zamyśle powstały do obróbki drewna. Ale cóż, jakoś trzeba sobie radzić.
A na drewno też przyjdzie czas. Niech się tylko odpowiednio podsuszy.
Wyśniona (dosłownie) wężowa bransoletka czeka na swoją kolej :)
Urte